wtorek, 30 kwietnia 2013

Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój!



Carl Honoré
Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój!
przeł. Wojciech Mitura
Warszawa: Drzewo Babel, 2011


„Okay, przesunę balet o godzinę wcześniej, gimnastykę przełożę na inny termin i odwołam lekcję fortepianu… A ty przenieś swoje skrzypce na czwartek i daruj sobie trening piłki ręcznej… To nam daje czas na zabawę od 3:15 do 3:45 w środę szesnastego.”  


Ciężko jest być dzieckiem. Współcześnie dzieciństwu poświęca się niespotykaną wcześniej uwagę, a dziecko traktowane jest jako skarb, który trzeba chronić, a zarazem jako projekt, który trzeba rozwijać. Tym cenniejszy, że jego wartość szacowana jest na 300 tys. dolarów, które trzeba wydać, aby zapewnić potomstwu jedzenie, mieszkanie, ubranie, transport, opiekę zdrowotną, dzienną itp.

Komputer w kołysce

Już od narodzin, a nawet wcześniej, maluch jest poddawany różnorodnej stymulacji, mającej zwiększyć sprawność jego mózgu. Służą temu poradniki w rodzaju Cudowne niemowlęta czy Geniusz w kołysce, płyty z muzyką Mozarta, przyczepione do wózka elektroniczne zabawki emitujące dźwięki i światło. Zwykłego misia zastąpił iTeddy, który tym się różni od tradycyjnego pluszaka, że jego brzuszek wypełniają głośniki i kolorowy ekran 1,8’, a dzięki możliwości podłączenia do komputera i ściągnięcia multimediów „zabawa jest jeszcze bardziej ekscytująca”.

Korepetycje dla przedszkolaków

Jeszcze dziecko nie zdąży wyrosnąć ze swoich (edukacyjnych!) zabawek, a już nauka przybiera bardziej zinstytucjonalizowane formy. W doskonaleniu pisania, czytania i liczenia pomogą korepetycje dla przedszkolaków i nie tylko, gdyż tokijskie szkoły korepetycyjne przyjmują już dwulatków. Obniżył się wiek, w którym nauka staje się obowiązkiem, z drugiej strony wymagania stawiane uczniom znacznie wzrosły. Szkoły walczą o najlepsze miejsce w rankingach, rodzice walczą o najlepszą przyszłość dla swoich dzieci. Skutki to ukierunkowanie nauki na wyniki testów, kosztem zajęć ogólnorozwojowych, i nawał prac domowych zadawanych nawet na wakacje i nawet pięciolatkom.

Napięty rozkład dnia

Jeśli jednak szkoła nie wypełni dziecku całego czasu, zrobią to rodzice przy pomocy zajęć tzw. pozalekcyjnych. To przez ich nadmiar na Zachodzie „dziesięciolatki są tak zajęte, że chodzą z palmtopami, żeby się nie pogubić w terminach. Powszechnym zjawiskiem jest obiad lub odrabianie lekcji w samochodzie na pływalnię lub jazdę konną. Jedna z miejscowych matek co wieczór wysyła do męża i dwóch synów e-mail z uaktualnieniem programu następnego dania. Inna przyczepiła kartki z rozkładem dnia do drzwi frontowych i daszka przeciwsłonecznego nad przednią szybą rodzinnego transportera”.

"Na miejsca, gotowi, relaks!"

To tylko niektóre z tematów, które budzą obawy Carla Honoré. W swojej książce pisze też o konsekwencjach oglądania telewizji, braku dyscypliny i wpływie wszechobecnej reklamy. Nie ogranicza się jednak do gorzkich spostrzeżeń, ale śledzi również inicjatywy z całego świata, które mają przywrócić dzieciom dzieciństwo. Przedszkola na wolnym powietrzu, w których dzieci biegają cały dzień po dworze niezależnie od pogody, pomysły na proste zabawki rodem o podwórkowym rodowodzie (np. frog in the hole, którą zainspirowało dwóch nudzących się chłopców), miasto, które organizuje dzień bez dodatkowych zajęć, szkoły korzystające z alternatywnych koncepcji edukacyjnych, a przede wszystkim zdrowy rozsądek rodziców – to wszystko każe mieć nadzieję, że dzieci nie stracą swojego dzieciństwa.


Okiem mamy:

Książkę Carla Honoré szybko się czyta. Autor barwnym językiem opisuje swoje podróże po Chinach, Finlandii, Włoszech i innych częściach świata w poszukiwaniu ciekawych rozwiązań edukacyjnych. Przytacza dziesiątki historii prawdziwych rodzin, które w ten czy inny sposób musiały się zmierzyć z różnymi pedagogicznymi zagrożeniami. Wplata w to ciekawostki historyczne i statystyki. I pisze lekkim, wciągającym dziennikarskim stylem.

Brakuje jednak analizy przedstawionych zjawisk i ich przyczyn. Honoré poprzestaje na barwnym opisie i choć próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje, to nie rozwija swoich tez i nie wychodzi poza konwencję pisania lekko, łatwo i przyjemnie.

Oczywiście, ta książka opisuje jakiś ułamek naszego świata. Większość dzieci na naszej planecie nie ma raczej dylematu, czy zrezygnować z warsztatów „Młody naukowiec”, żeby zdążyć na lekcje francuskiego. Pod presją odbiega też od polskich realiów, chociaż warto zastanowić się, czy przypadkiem nie wszystko przed nami.
 


czwartek, 25 kwietnia 2013

Nie przydeptuj małych skrzydeł. O niezamierzonych zranieniach



Katarzyna Wnęk-Joniec
Nie przydeptuj małych skrzydeł. O niezamierzonych zranieniach 
Warszawa: Wydawnictwo Akademickie „ŻAK”, 2007

Ukazało się już trzecie, zmienione wydanie książki (Kraków: Wydawnictwa Oświatowe, 2013).







 
Króciutka (sześćdziesiąt cztery strony) książeczka w formie dwudziestu dwóch rad udzielanych rodzicowi przez dziecko. Autorka (psycholog i mama) promuje w niej wrażliwość na potrzeby dziecka.
  • Uczy dostrzegać wyjątkowość dziecka, czasem trudną do przyjęcia przez rodzica („nie lubię basenu, nie mam odwagi zjechać ze zjeżdżalni, a mój rowerek ma wciąż cztery kółka…” s. 13).
  • Zachęca do szacunku – bez przezwisk (nawet tak „niewinnych” jak „głuptasek” czy „beksa”), obmawiania (zwłaszcza w obecności dziecka) czy wyśmiewania.
  • Pokazuje, jak dziecko wspierać – poprzez proste „kocham cię”, przytulanie, zgodę na okazywanie emocji, także tych negatywnych (pojawia się kilka ciekawych wskazówek: narysowanie złości, miejsce do rzucania pluszakami, tupanie, oglądanie złości w lusterku).
  • Mówi o wychowaniu poprzez rozmowę, oswajanie lęków, przygotowywanie dziecka do ważnych zmian (np. pójście do przedszkola), dawanie czasu zamiast kolejnych zabawek.
  • Zauważa potrzeby rodzica. Rozdział „Pozwól sobie na błędy” mówi o tym, że nie ma idealnych matek i ojców i epizodyczny wybuch złości rodzica nie zrobi dziecku krzywdy.

Okiem mamy:
Książka promuje bardzo piękną, wręcz wzruszającą, wizję rodzicielstwa. Niektórym internetowym recenzentkom aż łza się w oku zakręciła. Moje zastrzeżenia dotyczą sposobu, w jaki to robi. Większość czasowników w tekście występuje w trybie rozkazującym: „nie pozwól”, „nie oceniaj”, „nie przekreślaj”, „nie rozczulaj się”, „naucz mnie”, „przytul mnie”. To tylko kilka pierwszych z brzegu. Dlaczego dziecko-narrator książki zwraca się w takiej formie do rodzica? A gdzie jest wrażliwość na potrzeby dorosłego, choćby na potrzebę szacunku, akceptacji, bycia nieetykietowanym?

Już sam podtytuł książki („O niezamierzonych zranieniach”) sugeruje, że bycie rodzicem to przede wszystkim (niezamierzone i nieuświadomione) krzywdzenie swojego dziecka. Z treści dwudziestu dwóch rozdziałów jeszcze dobitniej wynika, że lista grzechów lub co najmniej zaniedbań rodziców jest długa: „słowa, które zabijają”, narzucanie swojej wizji, włączanie nieodpowiednich filmów, klapsy, ciągłe zakazy, itp.

Autorka pisze: „Jeśli wciąż będę napotykał Twoje >nie rób<, >nie ruszaj<, >nie wchodź<, >nie skacz<, >stój spokojnie<… stanę się marionetką. Przestanę być mocnym, radosnym dzieckiem. Stanę się smutnym, małym człowiekiem” (s. 46). Bardzo mądra rada, którą chciałabym zadedykować wszystkim psychologom i autorom podręczników dla rodziców z panią Wnęk-Joniec na czele (należy jedynie zastąpić słowo „dziecko” słowem „rodzic”, a w miejsce wymienionych czasowników wpisać fragment jakiegokolwiek poradnika).

Blog o książkach dla rodziców



Co proponuje rynek wydawniczy na temat rodzicielstwa. Co warto przeczytać, a co niekoniecznie. Gdzie szukać inspiracji, a z czym polemizować.


Lubię książki i lubię być mamą. Dlatego oprócz powieści, reportaży i esejów czytam książki o rodzicielstwie. Czytam wtedy, kiedy mały chłopiec jest czymś zajęty – przy karmieniu i w piaskownicy. W tym blogu będę zamieszczać recenzje przeczytanych książek: poradników, książek kucharskich, opracowań naukowych. W części „Okiem mamy” o bardziej osobistym charakterze znajdą się moje prywatne, często trochę emocjonalne, uwagi.