Agnieszka Stein
Dziecko z bliska. Zbuduj szczęśliwą relację
Warszawa: mamania, 2012
Termin „rodzicielstwo bliskości” robi zawrotną karierę. Zazwyczaj
kojarzy się je z kilkoma wskazaniami dotyczącymi opieki nad niemowlęciem i
małym dzieckiem:
- karmieniem piersią na żądanie,
- spaniem z dzieckiem w jednym łóżku,
- niezostawianiem dziecka do „wypłakania się”,
- częstym noszeniem dziecka.
To wszystko można znaleźć w książce Agnieszki Stein, ale nie
w formie garści rzuconych rodzicom porad. Autorka psychologicznie je motywuje i
umieszcza w kontekście relacji miedzy dzieckiem a rodzicem.
Agnieszka Stein opisuje rodzicielstwo jako wielką przygodę,
w której zadaniem rodzica jest zbudować dobrą relację ze swoim dzieckiem, pomóc
mu oswoić emocje i wspierać w rozwoju. Mogłoby się wydawać, że to wszystko
znajdziemy też w setkach innych psychologicznych poradników dla rodziców.
Wystarczy jednak otworzyć książkę, żeby dowiedzieć się, że kary (i nagrody) są
niepotrzebne i wręcz szkodliwe (przeczytać coś takiego w kontekście tej całej
dyskusji o wyższości karnego jeżyka nad zakazem telewizji!), powtarzanie nie, nie rusz, nie wolno, uważaj to
ograniczanie samodzielnych wyborów dziecka, a stosowane powszechnie strategie
wychowawcze to zatruwanie dzieciom życia, z którego większość rodziców z ulgą
by zrezygnowała.
Dziecko z bliska zawiera
wiele mądrych i inspirujących uwag o relacji rodzic-dziecko. Wybrałam jedynie
kilka z nich:
- Małe dziecko ma potrzebę autonomii i bardzo mało okazji do
jej zaspokajania. Warto więc pozwolić mu decydować o sobie (np. w wyborze
jedzenia, ubrania).
- Należy uszanować własne granice dziecka, zanim zacznie się
jakieś mu stawiać.
- Naturalnym środowiskiem dla dziecka i rodziców jest
struktura podobna do struktury plemienia. Warto zatem stworzyć grono znajomych
(dorosłych i dzieci), z którymi można utrzymywać regularne kontakty.
- Dziecko rodzi się bez umiejętności radzenia sobie ze swoimi
emocjami i musi nabyć tę umiejętność w trakcie rozwoju, co czasem przypomina
uczenie się kierowania słoniem.
- Można wspierać naturalny rozwój dziecka przez pozwolenie mu
na zabawę jedzeniem, wodą, śmieciami, brudzenie się, nicnierobienie. Można
wspólnie z nim tańczyć, śpiewać, bałaganić, sprzątać, wariować, gotować,
zamieniać się rolami, przebierać się…
- Czasem dzieci doprowadzają rodziców do szału. Ale rodzice
dzieci też.
- Nie trzeba być idealnym rodzicem. Najlepszy rodzic jest
„jedynie” wystarczająco dobry.
Jak przyznaje sama autorka, każda koncepcja wychowania jest
oparta na jakimś założeniu filozoficznym:
„Na styl, w jakim człowiek buduje swoje relacje, także z
dziećmi, duży wpływ ma jego życiowa filozofia. To, w co wierzy, jak rozumie
otaczający go świat. […] Kiedy dorośli już ludzie stykają się z rozmaitymi
poradami na temat wychowania, najczęściej wybierają z nich takie, które
potwierdzają ich obraz rzeczywistości i świata.” (s. 38)
Światopoglądowe założenia Dziecka z bliska każą przyjąć, że świat jest przyjazny i
bezpieczny, a ludzie dobrzy („ja jestem ok, ty jesteś ok” s. 41). Dzieci rodzą
się dobre i zdolne do rozwoju, miłości, przyjaźni, a jeżeli coś po drodze się
psuje, jest to wina rodziców, którzy nieświadomie przekazali im zafałszowany
obraz świata. Wychowanie dzieci sprowadza się zatem do wspierania ich w naturalnym
rozwoju i ograniczenia własnej ingerencji do zapewnienia im bezpieczeństwa.
Wynika z tych założeń, że:
- natura
jest dobra sama w sobie i nie należy w nią ingerować (jakaś współczesna
odmiana pelagianizmu),
- zło
jest wynikiem błędu poznawczego (intelektualizm etyczny).
Pierwsza teza jest trudna do zweryfikowania. Trzeba by
zapytać antropologów, czy ludy pierwotne żyjące w bliskości z naturą
rzeczywiście realizują wizję raju utraconego, czy też nie są im obce zwykłe
ludzkie wady, jak kłamstwo, nienawiść, zdrada itp. Z drugiej strony, dużej
odwagi wymaga zakwestionowanie wartości rozwoju cywilizacji i głoszenie
wyższości epoki kamienia łupanego.
Dyskutując z drugą tezą, przytacza się zazwyczaj zdanie
Owidiusza: „widzę i pochwalam lepsze, podążam za gorszym”. Każdy, kto będąc na
diecie, przeliczył kalorie w czekoladzie, a mimo to ją zjadł, wie, że nie
wystarczy rozpoznać coś jako złe, żeby tego uniknąć.
Jedna z najbardziej kontrowersyjnych tez książki Dziecko z bliska dotyczy właśnie
rezygnacji z wpajania rozróżnienia dobra i zła.
„Najprostszy sposób budowania
dobrych relacji jest oparty nie o pojęcia dobra i zła, które są dość
abstrakcyjne i przerażające jak się ma kilka lat, tylko o troskę o potrzeby
wszystkich uczestników relacji. Dbałość o osobistą przestrzeń każdego członka
rodziny.” (s. 114)
Trochę dziwi, dlaczego psycholog, która tak mądrze pisze o
pojęciach autonomii, bliskości, granic w doświadczeniu małego dziecka, uważa,
że właśnie pojęcie dobra jest dla niego abstrakcyjne. Stawianie dobrych relacji
na miejscu pojęć dobra i zła to relatywizacja moralności i wprowadzenie subiektywnego
kryterium: dobre/złe jest to, co mnie (uczestnikowi relacji) się podoba/nie
podoba. Dziecko, które biega w zabłoconych butach po siedzeniu w pustym
przedziale kolejowym nie zaniedbuje uczestników relacji, ale niszczy dobro
wspólne i wyrządza krzywdę przyszłym anonimowym pasażerom, będącym poza
relacją.
Agnieszka Stein pisze:
„Stawianie granic poprzez pokazywanie
dziecku własnych potrzeb i reakcji jest bardziej pomocne niż konstruowanie
wokół dziecka abstrakcyjnych reguł, zasad i zakazów.” (s.113)
Można się
sprzeczać o to, czy skuteczniejsze jest „Nie wolno odkręcać kurka od gazu” czy
„Nie lubię, jak odkręcasz kurek od gazu”. Ale zarówno w tej sytuacji, jak i gdy
dziecko tłucze kolegę łopatką po głowie, informacja „nie podoba mi się to” jest
nieadekwatna do sytuacji. Zakaz dotykania kontaktu elektrycznego czy gryzienia
siostry nie opiera się na moim subiektywnym odczuciu dyskomfortu, ale na
rozeznaniu tego działania jako złego.
Okiem mamy:
Od jakiegoś czasu śledziłam teksty Agnieszki Stein
publikowane na portalach
dzikiedzieci.pl i
dziecisawazne.pl. Ceniłam ją za
promowanie szacunku wobec dziecka i jego potrzeb. Po
Dziecko z bliska sięgnęłam więc z ciekawością, przekonana, że
znajdę tu taką koncepcję relacji z dzieckiem, która jest mi bliska. Jednak już
po kilkudziesięciu stronach książki miałam mętlik w głowie, a po jej
przeczytaniu stwierdziłam, że poglądy Agnieszki Stein nie są moimi. Mimo wielu
cennych inspiracji obraz człowieka zdolnego bez niczyjej pomocy rozwinąć się fizycznie,
emocjonalnie, moralnie jest zbyt ryzykowny, żebym miała go wypróbować na
własnym dziecku.